Myślę, że to lato na długi czas pozostanie w pamięci kilku osób, które właśnie teraz postanowiły zawalczyć o siebie i swoje marzenia, i w rezultacie zgłosiły się na coaching. Dla mnie samej to też były bardzo poruszające procesy, bo widziałam, do jak przełomowych decyzji w swoim życiu dojrzeli moi klienci.

Osoby zgłaszające się na coaching są na bardzo różnym etapie zmian.
Niektórzy świetnie wiedzą, czego chcą i potrzebują tylko partnera do przegadania pewnych spraw i zbudowania planu działania. Chcą być pewni, że dobrze się przygotowali do zmian.
Inni dobrze wiedzą, czego nie chcą, ale jeszcze nie wiedzą, czego chcą. Są zagubieni i niepewni tego, co robić. Potrzebują kogoś, kto – jak określiła naszą pracę jedna z moich klientek – poświeci im latarką w ciemności.

Jest wreszcie trzecia grupa osób. Które stoją o krok od swojego życiowego i zawodowego spełnienia, ale z jakiegoś powodu nie są w stanie tego kroku zrobić. Właśnie z kilkorgiem takich osób pracowałam tego lata. Gdy opowiadali o tym, do czego najbardziej ich ciągnie, nie miałam wątpliwości, że to jest właśnie to, co powinni w życiu robić. Część z nich była świetnie przygotowana do pracy w wymarzonym zawodzie, inni dopiero przygotowywali się do pierwszego kroku. Coś ich jednak powstrzymywało. Czemu tak się dzieje?

Powody bywają różne: obawa przed niesprawdzeniem się, niepewność, czy mam prawo podążać za tym, co kocham, czasem stoją za tym jakieś wcześniejsze doświadczenia. To się staje jeszcze trudniejsze, gdy nasze aspiracje nie znajdują zrozumienia wśród najbliższych, którzy uważają, że jest dobrze jak jest, a ty niepotrzebnie szukasz dziury w całym.

Przestajemy więc mówić o naszych marzeniach i cierpimy w samotności. Po głowie zaczyna chodzić pytanie: może trzeba o tym zapomnieć? Ale jeśli to naprawdę coś dla nas szalenie ważnego, to to nie pozwoli o sobie zapomnieć. I w końcu dochodzi się do punktu, że albo wóz, albo przewóz. I wtedy spotykamy się po raz pierwszy :)

Praca z takimi osobami ma zaskakujący przebieg. I tak było tym razem. Wydaje się, że przed nami długa, żmudna praca, a często już po trzech spotkaniach dochodzi do przełomu. Czyli do odblokowania ścieżki między marzeniem a działaniem. Czasem dzieje się to podczas sesji, czasem pomiędzy sesjami.

Spotykamy się potem po tygodniu albo dwóch i widzę, że przede mną siedzi już zupełnie inna osoba. Zanim cokolwiek powie, czuję, że podjęła decyzję. Zrobiła swój krok nad przepaścią. Patrzy teraz z drugiej strony na starego siebie i nie może zrozumieć, czego tak bardzo się bała. Przecież to super, że wreszcie może działać!
To jest zawsze niezwykły moment. 

Oczywiście nie kończymy od razu procesu. Zwykle spotykamy się jeszcze ze dwa razy, żeby ustalić plan działania, zastanowić się, co może być trudne w drodze do celu i jak sobie z tym poradzimy. Coaching zamykamy wtedy, gdy klient jest pewny swojej decyzji, wie, co ma robić i czuje, że ufa sam sobie. 

A potem pozostaje mi już tylko odbierać maile czy telefony z wiadomościami o zmianie pracy. Co jest najprzyjemniejszą częścią mojej pracy :)